Dziś o grzybku dla żony, miejscu urodzenia, telewizji dla dzieci oraz o tym jak to w wojsku drzewiej bywało...
GRZYBKA NIOSĘ. DLA ŻONYGdzieś tak ze dwa tygodnie temu wracałem z lasu niosąc w ręce dumnie znalezioną prawie na ścieżce dość dużą sowę (kanię). Spotkałem znajomego spacerowicza.
- Przecież to trujący grzyb - wykrzyknął. - Ma blaszki!
Nie chciało mi się dyskutować z ignorantem na temat smakowych walorów sowy przyrządzonej na masełku, więc tylko mruknąłem:
- Nooo...
- To po co pan to zbierasz? - nie dawał za wygraną.
- Dla żony - odburknąłem. I kiedy zrobił duże oczy dodałem - Ona się nie zna na grzybach...
I się odczepił.
Dzisiaj go spotkałem znowu w lesie.
Szedłem powoli, rozwiązywałem w myślach bardzo poważny problem egzystencjonalny, dlatego wydawałem się zamyślony. Ubrany byłem w czarną koszulkę polo i czarne spodnie.
- Co pan taki smutny? - zagaił.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą