Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

7 typowych sytuacji, w których to dzieci mają rację

113 750  
187   21  
„Dzieci i ryby głosu nie mają” kontra bezstresowe wychowanie - czego by nie robić, wojny między pokoleniami to konieczność nie do uniknięcia. Gdyby jednak jedna strona zechciała wysłuchać drugą i wzajemnie? Oto kilka rzeczy, które dzieci wytykają rodzicom i - co gorsza - mają w tym sto procent racji.

Każesz mi sprzątać, bo sama tego nie znosisz

Zmywanie, pranie, prasowanie - to wszystko czysta przyjemność, nieprawdaż? Ta sama przyjemność, którą jedynie z ciężkim bólem serca odstępuje się własnym dzieciom, by i one doświadczyły radosnego urabiania się po łokcie? Wszyscy wiemy, jaka jest prawda. Nikt nie chce robić tego, czego nie znosi, a sprzyjająca okazja do zrzucenia części odpowiedzialności na dzieci bywa trudna do odparcia.

Oczywiście to dobrze, jeśli dziecko od wczesnych lat uczy się podstawowych domowych czynności, ale nie przesadzajmy też z dorabianiem teorii do własnego lenistwa. A jeśli konflikt wydaje się nie do rozwiązania, można sięgnąć po kompromis - zmiany odpowiedzialności za poszczególne rzeczy, by uniknąć rutyny.

Mówisz „nie, bo nie!”



Kiedyś było trochę łatwiej. Nie było pieniędzy to nie było i dziecko, chcąc nie chcąc, musiało zaakceptować, dlaczego nie dostanie nowej zabawki lub gry. To tylko przykład, bo i nie o same pieniądze tu chodzi, a o prostą konieczność odmawiania części żądań. Kiedy „wszystkie dzieci w przedszkolu MAJĄ nowego iPhone'a”, a „tata OBIECAŁ Marysi, że kupi”, to nie ma przebacz. Albo wydatki, albo wojna domowa. A odmówić niestety od czasu do czasu trzeba, by dziecko nie oczekiwało później, że wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spadnie mu z nieba.

Takie osoby wkraczając w dorosłość boleśnie się rozczarowują, kiedy świat pokazuje gołe cztery litery ich oczekiwaniom (patrz - studenci na i świeżo po studiach). I stąd potrzeba „nie, bo nie!”, gdyż wymyślanie fałszywych argumentów na siłę jest jeszcze gorsze. Tak źle i tak niedobrze.

Jego lubisz bardziej...


„Wszystkie dzieci nasze są - Kasia, Majka, Marika i ten czarny...” - to nie pierwsza i nawet wcale nie najbardziej perfidna przeróbka tekstu piosenki Majki Jeżowskiej, która jednak obrazuje stosunek większości rodziców do swoich licznych pociech. Chcąc nie chcąc, praktycznie zawsze jest tak, że jedne dzieci lubi się nieco bardziej, inne nieco mniej. Z jednymi spędza się więcej czasu, z innymi trochę mniej. Powodów szuka się wszędzie - w zainteresowaniach dziecka, w postawie dziecka, w samopoczuciu... dziecka, ale nigdy w sympatiach rodziców. A to błąd. I kiedy dziecko zaczyna zauważać, że może coś jest nie tak, dając temu wyraz komentarzem „jego/ją lubisz bardziej”, nierzadko ma rację.

Chociaż - w zgodzie z zasadą wzorcowej szczerości - absolutnie w żadnym wypadku nie można mu tego przyznać.

Ty po prostu nie chcesz, żebyśmy byli razem


Nowy chłopak córki ma kolczyk w nosie, a wszystko inne w d*pie? A może nowa dziewczyna syna rzuca przekleństwami częściej i gęściej niż meksykański marynarz na plaży w Gdyni? W obu wypadkach, podobnie zresztą jak w wielu innych, podobnych, odzywa się rodzicielski instynkt, krzycząc „to nie jest partner dla mojego syna!”. Krzyk owego instynktu jest tak głośny i donośny, że zagłuszenie go staje się niemożliwe i z czasem wszystko wychodzi na jaw. Dziecko - na wzór bohaterów południowoamerykańskich telenowel - stwierdza wówczas rozpaczliwie „ty po prostu nie chcesz, żebyśmy byli razem” i deklaruje chęć ucieczki z domu najbliższym PKS-em.

Stawanie pomiędzy młodymi gniewnymi i zakochanymi nie należy do najłatwiejszych zadań. Bywa brutalne w skutkach, a jeśli w dodatku podyktowane jest błędnymi założeniami, to katastrofa gotowa.

Traktujesz mnie jak dziecko


„A dowodzik jest?” - pada sakramentalne pytanie, bardzo często ozdobione niewyjaśnionego celu zdrobnieniem. Potem następuje zwyczajowe „yyy, zostawiłem w samochodzie”, po czym niedoszły klient monopolowego znika za rogiem i nie wraca przed ukończeniem 18 roku życia. Bycie traktowanym jak dziecko to dla dzieci koszmar. Dzieci, którym dorosłość kojarzy się z końcem ograniczeń i obowiązków. Żadnego więcej „marsz do swojego pokoju”, „mój dom, moje zasady” ani „dopóki jesteś niepełnoletni, dopóty masz się słuchać”. Cóż, jakkolwiek słuszne reguły, zdecydowanie nie są miłe dla dziecięcego ucha. Zwłaszcza jeśli dziecięce ucho skończyło już 16 lat i wydaje mu się, że pozjadało wszystkie rozumy.

Szkoda tylko, że wymiana zdań na zasadzie „traktujesz mnie jak dziecko - tak, bo jesteś dzieckiem!” nigdy nie przynosi zakładanego rezultatu.

Kiedy ty byłeś w moim wieku, po łąkach biegały dinozaury


Kiedyś było lepiej, ludzie byli milsi, a dzieci potrafiły organizować sobie czas. Nie było komputerów, konsol ani telewizji, a mimo to zawsze było co robić i nikt się nie nudził. Tyrady tego rodzaju, zapoczątkowane klasycznym „kiedy byłam w twoim wieku, młody panie”, to przekleństwo małoletnich, którzy do historii mają stosunek niewiele lepszy niż pracownicy Ministerstwa Edukacji. Jest jednak poważna różnica pomiędzy „pamiętać lata 50.” a „żyć w latach 50.”.

Mimo że dorosły umysł krzyczy „NIE!”, pewnych zmian nie da się odwrócić. Z nimi trzeba się po prostu pogodzić, „swoje czasy” zatrzymując dla siebie - zwłaszcza że można narazić się na ciętą ripostę coraz bardziej wyszczekanej młodzieży. Cóż, to se ne vrati... Swoją drogą ciekawe, czy za kilkadziesiąt lat powszechne będzie „kiedy byłem w twoim wieku, wszyscy siedzieliśmy na Facebooku”...

Ale ja CHCĘ dyskutować!


„- Nie dyskutuj!

- Ale dlaczego?!

- Bo nie.”

Dzieci i ryby głosu nie mają. Najpierw zabraniamy dzieciom brania udziału w dyskusji, potem dziwimy się, że stają się małomówne i nie potrafią argumentować własnego zdania (o ile takowe posiadają). Uczymy, że w przedszkolu nie można oddać kuksańca zaczynającemu koledze, tylko należy poskarżyć się pani, a potem dziwimy, że dzieci stają się popychadłami w coraz bardziej wymagających realiach XXI wieku - chociażby w pracy. Przy okazji: z godnym lepszej sprawy uporem naciskamy na ciągłą pracę w grupach i kontakty międzyludzkie, a potem dziwimy się, że dziecko kompletnie nic nie jest w stanie zrobić samo lub bez wcześniejszej burzy mózgów.

Zdecydujmy się, do cholery.

Źródła: 1, 2, 3

Oglądany: 113750x | Komentarzy: 21 | Okejek: 187 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało